Mąreal

J: Piszę to już z NYC, bo musieliśmy tu wracać, samolot już za 3 dni i tym samym koniec naszej wycieczki. W Montrealu spędziliśmy kilka super dni, podczas których robiliśmy niewiele. Głównie odpoczywaliśmy, bo jednak nasze organizmy potrzebowały chwili spokoju i naładowania się przed powrotem do Ameryky.

Drugiego dnia pobytu w Montrealu zdecydowaliśmy, że trzeba jeszcze pozwiedzać miasto. Pomógł nam w tym nasz nowo zakupiony przewodnik. Wybraliśmy z niego jedną z proponowanych pieszych wycieczek po zabytkach znajdujących się w centrum. Nie udało nam się wyjść jakoś wcześnie rano, bo po pirwsze: było za gorąco na zwiedzanie miasta autonogą, po drugie:wstaliśmy gdzieś koło 13 😀 Śpimy tu oporowo! Wyszliśmy więc, koło 17 i spokojnie zaczęliśmy penetrować szlak z przewodnika. Przejście całej trasy zajęło nam około 2h, część z tego czasu zajęło nam bujanie się po sklepach z pamiątkami i kręcenie głową, na widok tego co można było w nich kupić. Odpust jak na Wielkanoc. Podczas spaceru, wiedzieliśmy sporą cześć starego Montrealu. Zabudowa spoko, pełno rzeźb, instalacji, budynków starych, może nie aż tak starych jak Biskupin, ale jak na Kanadę i USA to starych (niektóre stoją już nawet 3 wieki o.O). Po ukończeniu trasy z przewodnika, przeszliśmy do kolejnego etapu zwiadu, czyli staropolskie: „idziemy tędy”. Więc wleźliśmy, przypadkiem, na teren opuszczonego zakładu przemysłowego; prześledziliśmy bieg i działanie śluzy wodnej; tropiliśmy amfibię i podglądaliśmy golasów w spa na jednym ze statków oraz przemaszerowaliśmy sporą cześć nadrzecznego deptaku. Przechodzilismy tak do zapadnięcia zmroku, po czym z niemałym trudem odnaleźliśmy metro i pojechaliśmy do naszego nowego, tymczasowego lokum. W Montrealu, nie chce za bardzo działać nam nawigacja a mapa ogranicza się do centra centrum, dlatego sporo nam czasu zajmuje zlalezienie człowieka, który się orientuje w topografii miasta, mimo że mieszka w nim od urodzenia.

IMG_1827 IMG_1823 IMG_1810 IMG_1807 IMG_1804 IMG_1796 IMG_1790 IMG_1785 IMG_1780 IMG_1772 IMG_1764 IMG_1760 IMG_1752 IMG_1749

W czwartek obudziliśmy się bardzo wczesnym południem, gdzieś o 12:15. Mieliśmy kilka dni zastoju treningowego, to trzeba by się w końcu zmobilizować i ruszyć w teren poszukać miejsca, sprzyjającego ruchowi i gimnastyce. Dołączyła do nas jedna z gospodyń hacjendy, szalona pasjonatka muai-thai. Znała okolicę i wiedziała, gdzie można coś porobić. Zaprowadziła nas do parku, machnęliśmy sobie krótki dwugodzinny tren, składający się głównie z pompek i przysiadów. Nawet się po nim pojawiły mi drobne zakwasy na plecach(?!?), ale do przeżycia, plecak dałem radę nosić. Po tren obiadek i wypad wieczorem na miasto, już raczej w celach spożycia lokalnych napojów wyskokowych, niż poznawania urbanistyki Montrealu. Byliśmy w barze, w którym jeden z bywalców koniecznie chciał wiedzieć jak się mówi po polsku „kocham cię bardzo mocno”, oczywiście otrzymał tłumaczenie, po czym zapisał je radośnie w telefonie: „ruchasz się, czy trzeba z tobą chodzić”. Będzie mógł chłopina zabłysnąć. Później przebiliśmy się na disko, klimatem przypominające te na Ro, z troszeczkę większą ilością queerów i gorszą nieco muzą. Pobujaliśmy się w rytmach electro, wypiliśmy po Borealu i poczłapaliśmy do domku.

Kolejnego dzień. Upał nam się wlał do mieszkania i należało się jak najszybciej ochłodzić, bo nie ma klimatyzacji. Gospodyni, zdradziła nam znany wszystkim mieszkańcom sekret: baseny w mieście są za darmo. Od razu oczami wyobraźni zobaczyłem jak to pewnie wygląda: stado ludzi z grillami, pontonami, parasolami, leżakami,radiem, piłką plażową i badmintonem, okupują brzegi miejscowych, darmowych obiektów. No nic, za gorąco żeby siedzieć w domu. Idziemy sprawdzić czy rzeczywiście ujrzymy w myślach obraz, zaczerpnięty nota bene z rodzimego kraju, zobaczymy tutaj. Na miejscu, sporo rozczarowanie. Pełna kultura, każda osoba ma kawałek betenowego brzegu lub zielonej trawy dla siebie, cisza, nikt kiełby nie smaży, radio z yrymyfyfem nie gra. Hmm. WTF? Dla nas spoko :)) Basen nieduży, woda rześka, słońce świeci do chałupy blisko. Popołudnie z głowy.

Wieczorem zostaliśmy zaproszeni na dużą kolację do jednego ze znajomych. Przyszło około 20 gości i było baardzo dużo przepysznej tarty szpinakowej i ciasta. Wieczór spędzony przy stole, z napchanym brzuchem i luźnymi pogawędkami zaliczony do przyjemniejszych tutaj.

W sobotę znowu zaspaliśmy, by móc zacząć dzień jak chcieliśmy, miał być tren i zwiedzanie okolicy. A skończyło się na zrobieniu obiadu i wieczornym wypadem na miasto. Umówiliśmy się ze znajomą, która miała nas zabrać na koncert połączony z wrestlingiem. Na miejscu okazało się, że jest tylko koncert i jakieś dziwne pefrormance. Nie wysiedzieliśmy w knajpie za długo, duszno i jakoś mało ludzi, ogólnie słabo. Zdążyliśmy na ostatnie metro do chałupy i padliśmy od razu do łóżek.

Dzień wyjazdu zostawiam już do opisania M. Podsumowując nasz pobut w Montrealu, powiem tylko: Montreal, extra!! Jeśli się ktoś waha przed wyborem USA czy Kanada, to walić jak w dym do kraju niedźwiedzi i syropu klonowego. Tutaj ma się poczucie, że miasto klimatem jest gdzieś w Europie i tylko odległościowo hen za wielką wodą. Zwiedzaliśmy je przez dwa dni, ale wystarczyło żeby urzekł nas jego urok. Dodatkowo, przypadły na niego nasze dni odpoczynku od biegania po muzeach, szukania atrakcji, gorąca i hałasu. Mieszkanie jak i okolica, w której się zatrzymaliśmy idealnie się do tego nadawało, zważywszy na to, że nie wiedzieliśmy co nasz czeka na miejscu.

M: Ale ten czas zleciał jak z bicza strzelił! Teraz już dwa dni i trzeba porobić zakupy żeby cokolwiek przywieźć.

W Montrealu rzeczywiście było super, mega czill, którego bardzo potrzebowaliśmy. Poznaliśmy sporo ludzi, wszyscy bardzo mili, po mieście chodzi się bez strachu, bo wszyscy są wyluzowani, wszędzie wlepy i wrzuty @, jak w domu 🙂

J. napisał co mniej więcej robiliśmy (prawie nic :)). W ostatni dzień poszliśmy na targ, na którym pracuje jedna z dziewczyn, u których spaliśmy. Wielki na maksa, o wieeeele większy o takiego jeżyckiego i milion razy większy wybór. Porobiłam focie różnym nieznanym nam warzywom i owocom. Stała też zagroda z żywymi zwierzętami, nie wiem po co, w jednej klatce było pełno ptaków, włącznie z pawiem a w drugiej kozy, owce i lamy, zwierzęta spasione aż pękały a gorąco jak cholera to też strasznie dyszały, pytałyśmy S. o co chodzi, nie wiedziała, bo chyba nie są na sprzedaż te zwierzęta.

IMG_1850 IMG_1849 IMG_1847 IMG_1846 IMG_1844 IMG_1843 IMG_1842 IMG_1841 IMG_1840 IMG_1837 IMG_1834 IMG_1833 IMG_1831

Przy okazji pozaglądaliśmy sobie do śmietników, a tam tony żarcia, w tym dwa kartony super hiper gluten fri wegan koszer fitness batonów, które oczywiście zgarnęliśmy i będziemy konsumować chyba jeszcze w Poznaniu.

IMG_1851

Wieczorem umówiliśmy się na kolację pożegnalną. W warzywniaku można było kupić kapustę kiszoną, więc stwierdziliśmy, że robimy pierogi. Ja nigdy nie robiłam pierogów, J. tylko farsz więc było wesoło ale w końcu udało się i możemy ogłosić pełen sukces. Zrobiliśmy ze 40 sztuk, wszystkie zniknęły raz dwa, były bardzo pyszne i wyglądały jak z żurnala! Nażerliśmy się jak mopsy w sam raz na nocną podróż autobusem.

Na dworcu odprawa poszła bardzo sprawnie, nie było pustych miejsc i ruszyliśmy w kierunku kraju marzeń. Do granicy jest niecała godzina drogi także nawet się nie kładłam spać. Amerykanie mają trochę inny system kontroli paszportowej, idą wszyscy pasażerowie autobusu z paszportami, biletami i pieniędzmi do oddzielnego pomieszczenia, gdzie podchodzi się do okienek z celnikami i odpowiada na standardowe pytania. Nasz celnik o nazwisku Baranek był wyjątkowo nami niezainteresowany, zapytał się co robimy w życiu, ja że ticzer, J., że wysokościówa, nauczyłam go w końcu jak to się mówi, po czym celnik nic nie zrozumiał i patrzył się na mnie wzrokiem „co on powiedział?”, ja powtórzyłam za J., po czym celnik powiedział „na wysokościach?” (tak, J. właśnie użył tych samych słów) 🙂 Powiedziałam, że mamy samolot za 4 dni i od razu nam kazał iść. Potem zasnęliśmy i po 6 godzinach obudził nas kierowca mówiący „Lejdis end dżentelmen, Niu Jork Syty”.

W NYC z przygodami związanymi z remontem naszej linii metra udało nam się dotrzeć na nową metę i po przegranej walce z dmuchanym materacem zasnęliśmy na podłodze aby wyprostować plecy po śnie w autokarze. Nie wytaczaliśmy się za bardzo z domu, zrobiłam tylko zakupy, J. poszedł po (saprjaz saprajz!) pizzę a wieczorem wybraliśmy się na Coney Island na pokaz filmu na plaży, puszczali „Grawitację”, w porządku film, Amerykanie jak zwykle przeżywali jakby to o nich było i jak była kluczowa scena to bili brawo 🙂

13924_10204043814548494_7659296541418167368_n

to jest POJEDYNCZA porcja lodów, I swear!

to jest POJEDYNCZA porcja lodów, I swear!

A teraz trzeba się zbierać na zakupki, tzn ja bo wolę J. ze sobą nie brać 🙂 Do zoba już za kilka dni mordeczki!

Otagowane , , , , , ,

4 thoughts on “Mąreal

  1. kate pisze:

    Super, że bujana po Kanadzie się udała! Byliśmy na Grawitacji w IMAX – myślałam, że się porzygam, cały czas wisiałam nad Ziemią i nie mogłam złapać oddechu…masakra!!! 🙂 Nigdy nie byłam tak wykończona po wizycie w kinie jak po tym 🙂
    Przywieźcie nam chociaż magnes na lodówkę 🙂

    Polubienie

  2. wujek dobra rada pisze:

    dobra, koniec wakaji, wracać na chatę 🙂

    Polubienie

  3. Głowa pisze:

    Janek mi mówił, że ma całą torbę 1$ pizza i będzie tym tu handlował.

    Polubienie

Dodaj komentarz